Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.
Trwa wielki doroczny turniej organizowany przez króla Virgila i królową Efi rę. Wbrew wszelkim przewidywaniom niezwykły duet utworzony przez dwunastoletniego Adriana Velbę i tajemniczego przybysza znikąd radzi sobie całkiem nieźle. Richard Aldana i jego mały partner zbliżają się do wielkiego fi nału. Jednak relacje miedzy bohaterami trochę się komplikują...
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką:
39,00 zł
Jeżeli produkt jest sprzedawany krócej niż 30 dni, wyświetlana jest najniższa cena od momentu, kiedy produkt pojawił się w sprzedaży.
Opinie o produkcie (1)
Michał Lipka
18 listopada 2019
TROCHĘ JAKBY SHOUNEN
Shouneny to najbardziej uwielbiany gatunek mangi na świecie i chyba nie ma się co temu dziwić, skoro to komiks niemal idealny dla docelowej grupy odbiorców, jaką są nastoletni chłopcy. Nie powinien zatem dziwić fakt, że i twórcy z innych krajów nieraz próbowali powielić ten schemat i zaadaptować na swój grunt, nawet jeśli mieli już w ofercie swojski odpowiednik tego typu dzieł (weźmy choćby Amerykanów z ich próbami pokroju „Dirty Pair” czy „Ninja Boy”). Jednakże dopiero Francuzom udała się ta sztuka za sprawą „Radianta”, a określenie „french manga” stało się obowiązującą nazwą gatunku. Seria „Last Man”, choć utrzymana w podobnej stylistyce, daleka jest jednak poziomem od tego, co zazwyczaj dają nam prawdziwe shouneny. Co nie znaczy, że jest to porażka – to tylko albo aż dobry komiksowy bitewniak, który czyta się szybko i nie bez przyjemności.
Turniej sztuk walk trwa. Adrian Velba toczy swój pojedynek, ale choć wszyscy wiedzą, że przegra, rady jego partnera zaczynają dawać rezultaty. Mimo to Richard Aldana obawia się, co wyjdzie z tego wszystkiego. Nie może sobie pozwolić na przegraną, jednak jego niecodzienne metody i fakt, że za partnera ma nieudolnego ośmiolatka, sprawiają że czarno widzi swoje szanse. A jednak obaj przechodzą kolejne etapy i nic już nie jest niemożliwe. Ale, oczywiście, pojawiają się kolejne trudności…
Jak wspominałem na początku, shounen to najpopularniejszy typ mangi – i, należałoby dodać, nie tylko w Japonii, ale po prostu na całym świecie. Co o tym decyduje? Przede wszystkim jego składowe, które doskonale znane są także czytelnikom sięgającym po mainstreamowe amerykańskie zeszytówki superhero. Tu i tam dostajemy bohatera wybrańca, przygody, akcję, potężnych wrogów… W Stanach historie te opierają się głównie na twardych facetach, seksownych kobietach w obcisłych wdziankach, przygodach i walkach. Mangi dla chłopców oferują to wszystko, ale jednocześnie idą nieco dalej, a przy okazji serwują nam zdecydowanie więcej atrakcyjnych elementów i o wiele lepsze opracowanie graficzne.
A jak to jest z „Last Manem”? Niby podobnie, bo shounenowy bitewniak pełną gębą. Akcja jest szyba i lekka, dialogów nie ma zbyt wiele, za to obrazy – dynamiczne i uproszczone - stanowią główny sposób opowiedzenia całości. Jest w tym swoboda, jest nonszalancja, pojawia się nawet nuta erotyki – jednego ze stałych elementów tego typu mang. Ale czegoś brakuje: typowo japońskiej szaty graficznej. I tu właśnie seria ta najbardziej zgrzyta, bo to prosta komiksowa robota, na którą nie zwraca się większej uwagi. A szkoda.
Za to przyjemnie wypada to, jak wiele „Last Man” ma wspólnego z mangą. Grubość i format przypominają tomiki tankōbon, do tego czarnobiałe ilustracje, które poprzedza kilka kolorowych stron, kadrowanie (choć nie brak tu amerykańskich naleciałości), a przede wszystkim estetyka całości i powielanie shounenowych schematów. Wszystko to daje nam niezłą pozycję. Shounenom ani mangom, podobnie jak amerykańskim zeszytówkom nijak ona nie zagraża, ale dla urozmaicenia można ją poznać.
Pliki cookies i pokrewne im technologie umożliwiają poprawne działanie strony i pomagają nam dostosować ofertę do Twoich potrzeb. Możesz zaakceptować wykorzystanie przez nas wszystkich tych plików i przejść do sklepu lub dostosować użycie plików do swoich preferencji, wybierając opcję "Dostosuj zgody".
W tym miejscu możesz określić swoje preferencje w zakresie wykorzystywania przez nas plików cookies.
Te pliki są niezbędne do działania naszej strony internetowej, dlatego też nie możesz ich wyłączyć.
Te pliki umożliwiają Ci korzystanie z pozostałych funkcji strony internetowej (innych niż niezbędne do jej działania). Ich włączenie da Ci dostęp do pełnej funkcjonalności strony.
Te pliki pozwalają nam na dokonanie analiz dotyczących naszego sklepu internetowego, co może przyczynić się do jego lepszego funkcjonowania i dostosowania do potrzeb Użytkowników.
Te pliki wykorzystywane są przez dostawcę oprogramowania, w ramach którego działa nasz sklep. Nie są one łączone z innymi danymi wprowadzanymi przez Ciebie w sklepie. Celem zbierania tych plików jest dokonywanie analiz, które przyczynią się do rozwoju oprogramowania. Więcej na ten temat przeczytasz w Polityce plików cookies Home.
Dzięki tym plikom możemy prowadzić działania marketingowe.
Michał Lipka
TROCHĘ JAKBY SHOUNEN Shouneny to najbardziej uwielbiany gatunek mangi na świecie i chyba nie ma się co temu dziwić, skoro to komiks niemal idealny dla docelowej grupy odbiorców, jaką są nastoletni chłopcy. Nie powinien zatem dziwić fakt, że i twórcy z innych krajów nieraz próbowali powielić ten schemat i zaadaptować na swój grunt, nawet jeśli mieli już w ofercie swojski odpowiednik tego typu dzieł (weźmy choćby Amerykanów z ich próbami pokroju „Dirty Pair” czy „Ninja Boy”). Jednakże dopiero Francuzom udała się ta sztuka za sprawą „Radianta”, a określenie „french manga” stało się obowiązującą nazwą gatunku. Seria „Last Man”, choć utrzymana w podobnej stylistyce, daleka jest jednak poziomem od tego, co zazwyczaj dają nam prawdziwe shouneny. Co nie znaczy, że jest to porażka – to tylko albo aż dobry komiksowy bitewniak, który czyta się szybko i nie bez przyjemności. Turniej sztuk walk trwa. Adrian Velba toczy swój pojedynek, ale choć wszyscy wiedzą, że przegra, rady jego partnera zaczynają dawać rezultaty. Mimo to Richard Aldana obawia się, co wyjdzie z tego wszystkiego. Nie może sobie pozwolić na przegraną, jednak jego niecodzienne metody i fakt, że za partnera ma nieudolnego ośmiolatka, sprawiają że czarno widzi swoje szanse. A jednak obaj przechodzą kolejne etapy i nic już nie jest niemożliwe. Ale, oczywiście, pojawiają się kolejne trudności… Jak wspominałem na początku, shounen to najpopularniejszy typ mangi – i, należałoby dodać, nie tylko w Japonii, ale po prostu na całym świecie. Co o tym decyduje? Przede wszystkim jego składowe, które doskonale znane są także czytelnikom sięgającym po mainstreamowe amerykańskie zeszytówki superhero. Tu i tam dostajemy bohatera wybrańca, przygody, akcję, potężnych wrogów… W Stanach historie te opierają się głównie na twardych facetach, seksownych kobietach w obcisłych wdziankach, przygodach i walkach. Mangi dla chłopców oferują to wszystko, ale jednocześnie idą nieco dalej, a przy okazji serwują nam zdecydowanie więcej atrakcyjnych elementów i o wiele lepsze opracowanie graficzne. A jak to jest z „Last Manem”? Niby podobnie, bo shounenowy bitewniak pełną gębą. Akcja jest szyba i lekka, dialogów nie ma zbyt wiele, za to obrazy – dynamiczne i uproszczone - stanowią główny sposób opowiedzenia całości. Jest w tym swoboda, jest nonszalancja, pojawia się nawet nuta erotyki – jednego ze stałych elementów tego typu mang. Ale czegoś brakuje: typowo japońskiej szaty graficznej. I tu właśnie seria ta najbardziej zgrzyta, bo to prosta komiksowa robota, na którą nie zwraca się większej uwagi. A szkoda. Za to przyjemnie wypada to, jak wiele „Last Man” ma wspólnego z mangą. Grubość i format przypominają tomiki tankōbon, do tego czarnobiałe ilustracje, które poprzedza kilka kolorowych stron, kadrowanie (choć nie brak tu amerykańskich naleciałości), a przede wszystkim estetyka całości i powielanie shounenowych schematów. Wszystko to daje nam niezłą pozycję. Shounenom ani mangom, podobnie jak amerykańskim zeszytówkom nijak ona nie zagraża, ale dla urozmaicenia można ją poznać.