Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.
Koszty dostawy
Cena nie zawiera ewentualnych kosztów płatności
Kraj wysyłki:
Opinie o produkcie (1)
Michał Lipka
23 kwietnia 2020
FRENCH „MANGA”
Manga to nic innego jak japońskie określenie komiksów i do dzieł z tego kraju konkretnie odnoszone. Co nie znaczy, że inne kraje nie próbują nie tyle inspirować się nią (choć i takich dzieł nie brakuje, weźmy choćby „Sin City”), co po prostu kopiować. Próbowali tego dokonać choćby Amerykanie („Dirty Pair”, „Ninja Boy”), a nawet Polacy („Vampire Delight”, cyfrowy magazyn „MangaMix Neo”), a i japoński rząd co roku organizuje też konkurs International Manga Award. Jednak z tych wszystkich dzieł najlepiej przyjęły się te, określane mianem „french mangi”, takie jak np. „Radiant”. I do nich też zalicza się „Last Man”. W odróżnieniu od „Radianta”, graficznie rzecz w ogóle nie przypomina komiksów z Kraju Kwitnącej Wiśni, ale ma jednak z nimi całkiem sporo wspólnych elementów.
Po turnieju wiele się zmieniło. Richard odjechał, jednak matka Adriana nie zamierza siedzieć spokojnie i bierze sprawy w swoje ręce. Co jednak czeka na kobietę i jej syna w trakcie ich podróży? Świat skrywa bowiem więcej sekretów, niż można by na pierwszy rzut oka sądzić, a jednocześnie Richard też ma wiele tajemnic i może okazać się kolejnym problemem. Co wyniknie z całej tej przygody?
A zatem co w ogóle „Last Man” ma wspólnego z mangą. Spójrzcie tylko na ilustracje: nie są wcale mangowe, już bardziej przypominają rodzime czarnobiałe eksperymenty z lat 90. i dwutysięcznych. Kierunek czytania? Ten nie różni się od europejskiego. Grubość? Format? Owszem, te już bardziej przypominają tomiki tankōbon, jednak nie do końca – a przecież wiele dzieł, amerykańskich, europejskich, polskich nawet wychodzi w podobnych wymiarami albumach („Koniec zxxxanego świata”, „Vademecum złego ojca”, „Tam, gdzie rosły mirabelki”). Czarnobiałe wykonanie? Tu wręcz nie trzeba dawać żadnych przykładów.
Co zatem jest tu mangowe? A na przykład kilka kolorowych stron otwierających całość, po części kadrowanie (po części, bo nie brak tu amerykańskich naleciałości), a przede wszystkim estetyka całości i powielanie shounenowych schematów już mangi przypominają. Bo „Last Man” to, jeśli rozpatrywać całość przez pryzmat gatunkowych przynależności typowych dla komiksów japońskich, shounenowy bitewniak pełną gębą. Akcja jest szyba i lekka, dialogów nie ma zbyt wiele, za to obrazy – dynamiczne i uproszczone – stanowią główny sposób opowiedzenia całości. Do tego dochodzi konstrukcja świata, który przypomina znany z licznych mang mix przeszłości i teraźniejszości i przyjemne dodatki na koniec kojarzące się już mocno z mangami.
Z tym, że w japońskich komiksach wychodzi to lepiej. Ilustracje w mangach, nawet jeśli uproszczone, pozostają jednocześnie pełne realizmu, znakomitego oddania szczegółów i świetnego klimatu. „Last Man” natomiast to typowo europejska (przynajmniej jeśli chodzi o komiks współczesny) robota, prosta, wzbogacona o nieco szarości mającej udawać rastry. Nie razi w oczy, ale i nie zachwyca. Gdyby całość była lepiej narysowana, poziom komiksu na pewno by wzrósł. Ale i tak to niezła rozrywka i warta poznania ciekawostka.
Pliki cookies i pokrewne im technologie umożliwiają poprawne działanie strony i pomagają nam dostosować ofertę do Twoich potrzeb. Możesz zaakceptować wykorzystanie przez nas wszystkich tych plików i przejść do sklepu lub dostosować użycie plików do swoich preferencji, wybierając opcję "Dostosuj zgody".
W tym miejscu możesz określić swoje preferencje w zakresie wykorzystywania przez nas plików cookies.
Te pliki są niezbędne do działania naszej strony internetowej, dlatego też nie możesz ich wyłączyć.
Te pliki umożliwiają Ci korzystanie z pozostałych funkcji strony internetowej (innych niż niezbędne do jej działania). Ich włączenie da Ci dostęp do pełnej funkcjonalności strony.
Te pliki pozwalają nam na dokonanie analiz dotyczących naszego sklepu internetowego, co może przyczynić się do jego lepszego funkcjonowania i dostosowania do potrzeb Użytkowników.
Te pliki wykorzystywane są przez dostawcę oprogramowania, w ramach którego działa nasz sklep. Nie są one łączone z innymi danymi wprowadzanymi przez Ciebie w sklepie. Celem zbierania tych plików jest dokonywanie analiz, które przyczynią się do rozwoju oprogramowania. Więcej na ten temat przeczytasz w Polityce plików cookies Home.
Dzięki tym plikom możemy prowadzić działania marketingowe.
Michał Lipka
FRENCH „MANGA” Manga to nic innego jak japońskie określenie komiksów i do dzieł z tego kraju konkretnie odnoszone. Co nie znaczy, że inne kraje nie próbują nie tyle inspirować się nią (choć i takich dzieł nie brakuje, weźmy choćby „Sin City”), co po prostu kopiować. Próbowali tego dokonać choćby Amerykanie („Dirty Pair”, „Ninja Boy”), a nawet Polacy („Vampire Delight”, cyfrowy magazyn „MangaMix Neo”), a i japoński rząd co roku organizuje też konkurs International Manga Award. Jednak z tych wszystkich dzieł najlepiej przyjęły się te, określane mianem „french mangi”, takie jak np. „Radiant”. I do nich też zalicza się „Last Man”. W odróżnieniu od „Radianta”, graficznie rzecz w ogóle nie przypomina komiksów z Kraju Kwitnącej Wiśni, ale ma jednak z nimi całkiem sporo wspólnych elementów. Po turnieju wiele się zmieniło. Richard odjechał, jednak matka Adriana nie zamierza siedzieć spokojnie i bierze sprawy w swoje ręce. Co jednak czeka na kobietę i jej syna w trakcie ich podróży? Świat skrywa bowiem więcej sekretów, niż można by na pierwszy rzut oka sądzić, a jednocześnie Richard też ma wiele tajemnic i może okazać się kolejnym problemem. Co wyniknie z całej tej przygody? A zatem co w ogóle „Last Man” ma wspólnego z mangą. Spójrzcie tylko na ilustracje: nie są wcale mangowe, już bardziej przypominają rodzime czarnobiałe eksperymenty z lat 90. i dwutysięcznych. Kierunek czytania? Ten nie różni się od europejskiego. Grubość? Format? Owszem, te już bardziej przypominają tomiki tankōbon, jednak nie do końca – a przecież wiele dzieł, amerykańskich, europejskich, polskich nawet wychodzi w podobnych wymiarami albumach („Koniec zxxxanego świata”, „Vademecum złego ojca”, „Tam, gdzie rosły mirabelki”). Czarnobiałe wykonanie? Tu wręcz nie trzeba dawać żadnych przykładów. Co zatem jest tu mangowe? A na przykład kilka kolorowych stron otwierających całość, po części kadrowanie (po części, bo nie brak tu amerykańskich naleciałości), a przede wszystkim estetyka całości i powielanie shounenowych schematów już mangi przypominają. Bo „Last Man” to, jeśli rozpatrywać całość przez pryzmat gatunkowych przynależności typowych dla komiksów japońskich, shounenowy bitewniak pełną gębą. Akcja jest szyba i lekka, dialogów nie ma zbyt wiele, za to obrazy – dynamiczne i uproszczone – stanowią główny sposób opowiedzenia całości. Do tego dochodzi konstrukcja świata, który przypomina znany z licznych mang mix przeszłości i teraźniejszości i przyjemne dodatki na koniec kojarzące się już mocno z mangami. Z tym, że w japońskich komiksach wychodzi to lepiej. Ilustracje w mangach, nawet jeśli uproszczone, pozostają jednocześnie pełne realizmu, znakomitego oddania szczegółów i świetnego klimatu. „Last Man” natomiast to typowo europejska (przynajmniej jeśli chodzi o komiks współczesny) robota, prosta, wzbogacona o nieco szarości mającej udawać rastry. Nie razi w oczy, ale i nie zachwyca. Gdyby całość była lepiej narysowana, poziom komiksu na pewno by wzrósł. Ale i tak to niezła rozrywka i warta poznania ciekawostka.